W czarnej urnie moich wszystkich czarnych lat
czarna błyskawica spala czarny kwiat
czarne słońca gasną, wschodzi czarny nów
spieszmy się nim, czarny dzień powróci znów
twoje ciało złote zwija się jak dym
drga i złotym potem płonie, a ja w nim
w czerni tonąc piję złoto z twoich ust
tak jak tamtej wiosny sok z rozdartych brzóz
ale wciąż dokoła pełznie tamten świat
mych toporów krwawych, twoich barwnych szmat
wciąż ciaśniejszy wokół poplątany krąg
co raz częściej straszy zimno naszych rąk
ni nam samym, ni we dwoje zostać nam
ni nam samym, ni bez siebie żyć
nie odmieni żaden spazm
mgły co była stalą w stal znów
nie próbujmy jeszcze raz skuwać się łańcuchem słów
ilu istnień czas jak jedna chwila zbiegł
jak to dawno może tydzień, może wiek
na mój barłóg czas jak deszcz jesienny mży
zmywa ślady moich łez i twojej krwi
i okrywa z wolna zapomnienia płaszcz
noc, gdy pierwszy raz pluliśmy sobie w twarz
śpiewaliśmy wtedy, szczęście – ja, ty – fart
jak sztylety wbici w siebie, aż do gard
serce pękło z żalu, dłoni zimna kiść
ogrzej nad popiołem już możemy iść
ty w swe zamki z błota, ja w śmierdzący szynk
a dom pusty jak pałacyk Mayerlink
ilu istnień czas jak jedna chwila zbiegł
jak to dawno może tydzień, może wiek
słyszę twój stłumiony głos
mówisz słowa gorzkie przez łzy
lecz już we mnie tylko złość
zimna wściekłość, już nie ty
ilu istnień czas jak jedna chwila zbiegł
jak to dawno może tydzień, może wiek.[1]
1. |
https://kult.art.pl/dyskografia/tata-kazika/# |