Tytuł: |
Na prawo most, na lewo most |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Wykonania poza albumami: |
Utwór to walczyk nadwiślański[2].
Od dwóch tygodni w godzinach szczytu pół Warszawy stoi. Powód, wyłączenie z ruchu mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Wściekłym kierowcom i pasażerom, przypomnę, że był czas, gdy otwarciu przeprawy poświęcono piosenkę, jeden z największych przebojów PRL-u, a w nim słowa: „...tu Marszałkowska, tu Trasa Wuzet, Krakowskie Przedmieście i tunel i wnet. Na prawo most, na lewo most, A dołem Wisła płynie”. Czy ktoś napisze nową po remoncie? Wątpię. No to zajmijmy się tą starą.
W 1947, albo nawet w 1948 r. poetka Helena Kołaczkowska udała się wraz z mężem do Zakopanego. Towarzystwo było miłe, a czas taki, że chciało się zapomnieć o okropieństwach wojny. Jak się zaraz okaże, nie było to takie proste. Siedziałam ze znajomą w „Europejskiej” na Krupówkach, wspomina pani Helena, kiedy w pewnym momencie ona mówi: „Proszę się dyskretnie obejrzeć, tam siedzi Śmierć”. Spojrzałam w tym kierunku i zobaczyłam mężczyznę wychudzonego ponad miarę. Czaszka obciągnięta żółtawą skórą, usta w jakimś grymasie i płonące, czarne oczy. Jednocześnie było w nim coś poruszającego, jakaś nieprzeciętna wrażliwość, duchowość. „To musi być artysta”, pomyślałam.
Tego samego dnia po południu organizowano wycieczkę na Gronik. Kiedy już wszyscy usadowili się na pace ciężarówki, a samochód miał ruszać, ukazał się spóźniony pasażer. Okazał się nim być ów tajemniczy Człowiek-Śmierć. Czarny kapelusz z wielkim rondem, obszerny płaszcz, tylko potęgowały przedpołudniowe wrażenie. Kiedy towarzystwo dotarło na miejsce i podano herbatę, mąż pani Heleny zaproponował:
– Jest tu fortepian, zaśpiewaj może państwu kilka swoich piosenek.
Popis spotkał się z aplauzem słuchaczy, ale także z zainteresowaniem tajemniczego nieznajomego. Tak Helena Kołaczkowska poznała Alfreda Gradsteina. To był bardzo wykształcony człowiek, wspomina. Pochodził z Częstochowy, ukończył warszawskie konserwatorium, przed wojną ożenił się z Francuzką i wyjechał do Paryża. To w pewnym sensie uratowało mu życie. Jako Żyd ożeniony z Francuzką nie trafił do Oświęcimia, a do jakiegoś miejscowego obozu, gdzie żona nawet mogła go odwiedzać. Mimo to, kiedyśmy się poznali, był bardzo schorowany i musiał brać insulinę. Podczas tego pierwszego spotkania okazało się, że oboje mieszkamy w Warszawie, w związku z tym zaproponował, że nauczy mnie aranżowania moich utworów, tak żebym mogła samodzielnie je zapisywać.
Państwo umówili się, że po powrocie do stolicy zdzwonią się w sprawie spotkania. Miało się ono okazać brzemienne w skutkach. Jak można się spodziewać było bardzo miło, Helena Kołaczkowska przyniosła parę swoich tekstów, gospodarz pochwalił, nawet zaproponował:
– A może byśmy tak razem coś napisali?
– Ale co?
I wtedy usiadł do fortepianu i zagrał parę dźwięków:
– No co ja mogę do tego napisać? – Odpowiedziała autorka. I rzuciła „na rybkę”: „Na prawo most, na lewo most”.
– Dobrze. Piszemy dalej.
Rozpoczął się niebywały wieczór. Dość powiedzieć, że praca trwała przez dwanaście godzin bez przerwy. Mąż pani Heleny i siostra kompozytora donosili kanapki oraz herbatę, aż gotowe były zwrotki wraz z refrenem. Całość tekstu została dokończona w ciągu kilku dni. Piosenka wydała się chwytliwa i na czasie. I wbrew późniejszym opiniom wcale nie propagandowa. Myśmy byli tak szczęśliwi, mówi pani Helena, że się Warszawa odbudowuje, że domy rosną, że tu jest nowy dach, tu powstał nowy sklepik, tam odgruzowano jakąś ulicę i można przejść. Wy nie możecie sobie tego wyobrazić.
My może nie, ale ówcześni czytelnicy warszawskiej popołudniówki „Ekspresu Wieczornego” tak. W konkursie przyznali co prawda piosence trzecie miejsce, ale i tak „Na prawo most, na lewo most” przeszła do legendy. Warto przypomnieć, że jej pierwszą wykonawczynią była młodziutka Alina Janowska. A potem posypały się różne wersje, najbardziej znana Chóru Czejanda, ale także duetu Rinn-Czyżewski, Ireny Santor, Chóru Polskiego Radia z Danielą Ogłazą. W Związku Radzieckim doczekała się trzech różnych przekładów (nie mających wiele wspólnego z polskim tekstem), podobnie było z tłumaczeniem na angielski. To po prostu uroczy, stylowy walczyk. Mógł się podobać bez związku z mostami.
Teraz znów wywołuje westchnienie za wygodą przedostania się na drugi brzeg. A dołem Wisła płynie[3].
1. |
Adrjański Zbigniew, Śpiewnik „Iskier”: pieśni i piosenki na różne okazje, wyd. 2, Warszawa, Wydawnictwo „Iskry”, 1976, s. 110, 111. |
2. |
Bekier Elżbieta, Niech rozbrzmiewa wolny śpiew: śpiewnik, Warszawa, Książka i Wiedza, 1952-07, s. 50–53. |
3. |
Halber, Adam |
4. |
|
5. |