Tytuł: |
Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1980 |
Dość ponurą historię tego filmu tak opisał w magazynie „Mówią Wieki”, Andrzej Krajewski: Gdy w grudniu 1977 r. oceniano debiutanckie dzieło Ewy Kruk „Palace Hotel” według scenariusza Stanisława Dygata, nie przypadło ono do gustu ministrowi kultury i sztuki Januszowi Wilhelmiemu. Ponieważ była to komedia rozgrywająca się w czasach okupacji, zdenerwowali się także tzw. narodowi komuniści. Czołowy przedstawiciel tej formacji reżyser Bohdan Poręba po kolaudacji – jak sam to nazwał – szmoncesu na temat narodu polskiego, zagroził reżyserce procesem, jeśli nie zgodzi się na wprowadzenie zmian. Przerobienie filmu okazało się jednak zbyt trudne i pomimo oporu Jerzego Kawalerowicza, Aleksandra Ścibor-Rylskiego i Stanisława Dygata minister Wilhelmi zdecydował, że nie trafi on do rozpowszechniania. W realiach PRL oznaczało to wyrok śmierci dla filmu i złamanie kariery młodej reżyserki. Najbardziej ucierpiał jednak Stanisław Dygat, bo stres związany z kolaudacją „Palace Hotel” i haniebnymi zarzutami o stworzenie paszkwilu na Polskę okupił zawałem serca i miesiąc później zmarł.
Co ten film ma wspólnego z muzyką? Oto jego treść za portalem „Film Polski”: „Palace Hotel” to historia walizki, którą w czasie rabunku ambasady francuskiej w Warszawie we wrześniu 1939 r. uratował Władysław Lenka, dziś znany pisarz i reżyser. Stara się on dotrzeć do właściciela walizki – w czasie wojny i po jej zakończeniu. Spotyka go dopiero w Berlinie Zachodnim podczas festiwalu filmowego, na którym prezentowany jest jego film. Właściciel uważa misję Lenki za dawno zakończoną i proponuje mu wyrzucenie walizki. Lenka podejmuje się jednak podobnej misji, kiedy staruszka Polka prosi go o dostarczenie walizki pod wskazany adres.
Tyle, że ważną zawartością walizki i osią intrygi jest płyta, a na niej śpiewany po francusku „La Valse du male”. Wiele osób sądziło, że to autentyczny przedwojenny walc, odgrzebany gdzieś przez twórców filmu. Tymczasem, była to jak najbardziej współczesna kompozycja, która wyszła spod ręki Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza. Jak to się stało, że uznany twórca zgodził się poświęcić swój czas i talent debiutującej w fabule Ewie Kruk? Zadziałała przyjaźń z Dygatem. Pisarz bardzo się zaangażował w ekranizację swojej powieści „Dworzec w Monachium”. Pilnował wszystkiego. Obsady, kostiumów, dekoracji, wreszcie w sprawie muzyki zwrócił się do, jego zdaniem najlepszego, Matuszkiewicza. Ten walc z cudem odnalezionej płyty śpiewała w filmie, po francusku, Lidia Stanisławska. Utwór tak spodobał się Dygatowi, że w dowód miłości, wkrótce piosenkę tę nagrała jego żona, Kalina Jędrusik.
Ale to nie ta piosenka miała stać się nieprzemijającym szlagierem. Była tam taka scena retrospektywna, wspomina Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz. Rzecz działa się podczas okupacji w jakimś niemieckim kabarecie. I występująca tam tancerka miała śpiewać piosenkę. Najlepiej coś w stylu niemieckiego foxtrotta. Napisałem więc coś stylizowanego. Potrzebny był jednak tekst. Nie znałem nikogo, kto napisałby go po niemiecku, więc poprosiłem Wojtka Młynarskiego, o tekst polski, a pani Angelika Wegener, go przetłumaczyła. W filmie utwór śpiewała aktorka Hanna Orsztynowicz. Ale ponieważ spełniał rolę wspomnieniową, jako motyw muzyczny pojawiał się jeszcze w filmie.
I co tu mówić, wpadała w ucho. Szkoda było, żeby skończyła swój żywot wraz z zejściem filmu z ekranów, a jak już Państwo wiedzą decyzją ministra Wilhelmiego na razie na ekrany w ogóle nie miał wejść (premiera odbyła się dopiero w 1983 r.). W każdym razie panowie poprosili o nagranie Hannę Banaszak. Ona ma taki cudowny, piękny głos, taki serdeczny, uśmiechnięty i pełen wdzięku – mówi kompozytor. Jazzująca interpretacja i świetny akompaniament big bandu pod dyrekcją Andrzeja Trzaskowskiego, sprawiły, że utwór zabrzmiał nowocześnie, dalece odbiegając od filmowego pierwowzoru. I stał się standardem[1].
1. |
Halber, Adam |