W tonacji kredki do warg
wychodzę rankiem na targ
spekulować.
Mogłabym wielbić czarny rynek
gdyby nie to,
że narty ciężkie aż strach,
ani je ciągnąć ni pchać.
W tonacji kredki do warg
wychodzę rankiem na targ.
Marlboro, Marlboro wczesna porą
w płucach gra,
ech–ta–rira–rira.
Gwiżdże wiatr,
rzucili compacty „na sklep”,
mówił: rzucą – to bierz.
Stoję, stoję, liczę śnieg,
stoję, stoję, trzęsę się,
jego nie ma, sina dal.
Ktoś chce kupić, kładzie szmal,
udaję Greka na mrozie,
przeklinam myśli o modzie.
W tonacji kredki do warg
ze złością patrzę na targ,
odmawiam, odmawiam,
chociaż nawiać tak już chcę,
cena się podbija sama – „na bank”.
Dawno z kamerą miał być,
obiecał, będę w TV.
Stoję, stoję, liczę śnieg,
stoję, stoję, trzęsę się,
jego nie ma, sina dal.
Ktoś chce kupić, kładzie szmal,
udaję Greka na mrozie,
przeklinam myśli o modzie
stoję, stoję...[1]