Co było – nie wróci, i szaty rozdzierać by próżno.
Cóż, każda epoka ma własny obyczaj i ład...
A przecież mi żal, że tu, w drzwiach nie pojawi się Puszkin –
tak chętnie bym dziś choć na kwadrans na koniak z nim wpadł.
Dziś już nie musimy piechotą się wlec na spotkanie –
i tyle jest aut, i rakiety unoszą nas w dal...
A przecież mi żal, że po Moskwie nie suną już sanie,
i nie ma już sań, i nie będzie już nigdy, a żal!
Przyjmuję pojętny mój wiek, mego stwórcę i mistrza,
ten trzeźwy mój wiek, doświadczony mój wiek pragnę czcić..
A przecież mi żal, że jak dawniej śnią nam się bożyszcza
i jakoś tak jest, że gotowiśmy czołem im bić.
No cóż, nie na darmo zwycięstwem nasz szlak się uświetnił,
i wszystko już jest – cicha przystań, nonairon i wikt...
A przecież mi żal, że nad naszym zwycięstwem niejednym
górują cokoły, na których nie stoi już nikt.
Co było – nie wróci, wychodzę wieczorem na spacer.
I nagle spojrzałem na Arbat i – ach, co za gość! –
Rżą konie u sań, Aleksander Siergiejewicz przechadza się,
ach, głowę bym dał, że już jutro wydarzy się coś![1]