Silnik wydudnił dziwny ton,
śmigło nagle zastygło,
pan Benek strasznie zbladł,
a potem nagle zawirował świat.
A było tak:
Znajomy z Niemiec bardzo, bardzo chciał
zobaczyć z góry Warmię i Mazury.
Pan Benek się namówić dał,
a doświadczenie miał jak mało który.
Weźmiemy jeszcze moją ciotkę i – powiedział –
dzieciaki brata z przodu się posadzi.
Trzeba się upchać, żeby domknąć drzwi,
będziemy w górze dam poprowadzić.
Awionetka, awionetka, jaka zwinna, jaka lekka.
Ja kaleka, ty kaleka, bo nas niosła awionetka.
Stalowy ptak wolno wyniósł nas
ponad kominy fabryki opon.
I wtedy ciotka podniosła wrzask,
w życiu nie była przecież tak wysoko.
Znajomy z Niemiec nad jezioro chciał
polecieć, skręcić kilka ujęć.
Pan Benek Karolkowi dał drążek,
– niech chłopak popilotuje.
Awionetka, awionetka,
jaka zwinna, jaka lekka…
Co było dalej, chyba każdy wie.
Biegu wydarzeń domyślacie się sami,
gdy w jednej chwili jak w koszmarnym śnie
niebo się z Ziemią zamieniło miejscami.
Znajomy z Niemiec szepnął: „O mein Gott!”
Ciotka ugryzła w ucho pana Benka.
Pamiętam koszący lot, a potem –
noga, ręka, głowa, głowa, noga, noga, ręka
Awionetka, awionetka,
tu półbucik, tam saszetka,
okulary, bransoletka
– rozrzut na pół kilometra.
W finale, na sygnale w ulic gąszcz
powiozła nas karetka pogotowia.
Kierowca jak rajdowiec przyspieszał wciąż,
z pedału gazu nogi nie zdejmował.
Parę skrzyżowań, potem zakręt o-
drobinę chyba za ostry.
Pisk opon, tłuczone szkło
i nagle pod sufitem nogi siostry.
To karetka, to karetka, jaka zrywna, jaka lekka
ja kaleka, ty kaleka, bo nas wiozła też karetka.
Awionetka, awionetka, jaka zwinna, jaka lekka.
Ja kaleka, ty kaleka, bo nas niosła awionetka.[1]
1. |
Czyści jak Łza |
2. |