Był sobie kiedyś rudy Felek, cwaniak na sto dwa.
W kościele nikt nie widział go, bo nigdy nie był tam.
Bo diabła wcale nie bał się, kto żyw, ten w mordę brał;
w kapliczce święta Panna stała, przed nią respekt miał.
A resztę napierdzielał nożem, ten kto podpadł mu
po ziemi już nie chodzi, bo nie umie chodzić trup.
Na Brzeskiej wszyscy znali go, kłaniali mu się w pas
i nawet Gruby Olo miękł: przed Felkiem chapeux bas!
A ten do Gęsi szedł, tam stolik dzień i noc
na niego czekał, bo pan Felek była specjalny gość.
I czekał tłusty rosół i w rosole jaki gnat,
do tego harmonista ekstra i harmonista grać!
Gdy kiedy Marszałkowską szedł, na chodnik musiał zejść
bo po niej osiem koni gnało, osiem albo sześć
Za nimi zaś kareta złota: w karecie, Boże mój!
Figurka cudna jak z kapliczki! Chryste panie! Stój!
I na kolana przed nią padł! Sam Felek! Wiecie co!
I mówi do niej: Ukochana! Zostań żoną mą
Hrabianka za na słowa te zaśmiała mu się w twarz
(z profilu nie był Valentino, tak samo jak en face)
Z drogi ty maszkaro jedna, nie stać na mnie cię!
A Felek zamiast wyjąć kosę tylko zgarbił się
i zabrał się do Gęsi, bez ochoty rosół jadł,
i kazał harmoniście grać, wiec harmonista grał.
Harmonia grała podczas gdy obmyślał Felek plan.
Nie ma forsy? Znajdzie się. Zrobimy skok na bank.
Urody to nie doda, lecz pieniądze mają coś,
Że kto je ma, pięknieje, choćby brzydki był jak noc.
A wtedy będzie moja ta, co teraz nie chce mnie.
I z chłopakami ruszył w rejs na dolarowy sejf.
Przeszyły kule kilka serc, zgarniali forsę gdy...
...gdy nagle alarm włączył ktoś, kto wkrótce przestał żyć.
Kto nogi miał ten w miasto wiał i nie oglądał się.
Zginęli wszyscy, Felek żył, lecz z piersi ciekła krew.
Umierał tam, gdzie magiel był i z magla para szła,
parował rosół, stygła kość, a harmonista spał.[1]
1. |
Kabaret Moralnego Niepokoju |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |