Raz pewien pan
zwyczajny pan
(ja takich panów
setki znam)
wleciał do sklepu
i jeszcze w biegu
do sprzedawczyni
tak krzyknął: „ty mi
sprzedaj natychmiast
uśmiechów trzysta!”.
„Na miejscu podać?”
„Nie, zapakować”.
Po czym, jak stał,
wziął je i zwiał.
Po czym, jak stał,
wziął je i zwiał.
A sprzedawczyni
w obcisłej mini
rzuciła za nim
ten trzysta pierwszy
uśmiech najsłodszy
oraz najszczerszy,
z szyi łabędziej
zdjęła krawacik
krzycząc: „Chwileczkę!
pan nie zapłacił!
Jest mi pan winny
spacer nad rzeką,
czterdzieści westchnień,
liścik, że «czekam»
wysłany w dworca
bardzo daleko
z dopiskiem: «przyjedź!»
sześćdziesiąt razy.
Z tyłu widoczek:
dziecko na plaży.
Z tyłu widoczek:
dziecko na plaży”.
A on zawstydził
się jak panienka.
Wrócił nazajutrz.
Najpierw „cmok!” – ręka.
Potem za rękę
ją poprowadził
nad ową rzekę,
tam długo gładził
jej włosy czarne
jak noc sierpniowa,
aż ją od tego
bolała głowa
(jej włosy czarne
jak noc sierpniowa)
Potem, wiadomo,
ślub i te rzeczy.
Żyli szczęśliwie.
Mieli sto dzieci.
Z tych dzieci potem
tysiąc dwa wnuki.
Kto w to nie wierzy,
jest bardzo głupi.
A morał z tego
jest dosyć prosty:
ludzie to brzegi,
uśmiechy – mosty
ponad przepaścią
tkane w pośpiechu.
Szczęście zaczyna
się od uśmiechu
Szczęście zaczyna
się od uśmiechu
Szczęście zaczyna
się od uśmiechu
Szczęście zaczyna
się od uśmiechu
Raz pewien pan
zwyczajny pan...
Raz pewien pan
zwyczajny pan...[1]
1. |
Kabaret Moralnego Niepokoju |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |