Gdzie półksiężyc złotym rogiem
O pustynne skały trąca
Tam śmiech budząc albo trwogę
Baśnie z jednej i tysiąca
Nocy snują się po piasku
Wiatr gorący je rozwiewa
Ulatują gdzieś o brzasku
By wieczorem znów nam śpiewać
Ale cudne to zjawisko
Jeden smutny szczegół mąci
Przykra, dziwna nade wszystko
Baśń z 1002 nocy
Przytaczamy tę opowieść
Gwoli prawdy historycznej
Nie próbujcie więc nas odwieść
Nawet wózkiem elektrycznym
Baśń z 1002 nocy
Dość niechlubnie się zaczyna
Jak donoszą dwaj prorocy
Dżin miał nieślubnego syna
Tropy wiodą do Ornety
Gdzie za młodu Dżin nasz bawił
Tu szalały z nim kobiety
Każdej Dżin nasz coś zostawił...
Jednej broszkę, drugiej ręcznik
A samotnej laborantce
Syna zrobił ten niewdzięcznik
Ale go nie zamknął w lampce
Laborantka była biedna
I niewiele posiadała
Łóżko a przy łóżku jedna
Gruszka do lewatyw stała
Tam to Dżina syn się chował
Przez nieomal lat czterdzieści
W międzyczasie nie próżnował
Wspomagając ród niewieści
W okolicy wieść gruchnęła
Cuda dzieją się w Ornecie
Ta co lewatywę wzięła
Wnet powiła piękne dziecię
Walą baby tedy tłumnie
Która chce urodzić syna
Staje w laborantki gumnie
I z nadzieją się wypina
Dżin zaś dwoi się i toi
By nadziei babskiej sprostać
Ledwo już na nogach stoi
Coraz bledsza jego postać
A bab wcale nie ubywa
Walą zewsząd w dzień i w nocy
Wciąż pracuje lewatywa
Wreszcie Dżin wykrzyknął „DOSYĆ!
Co wy sobie tu myślicie
Że to szczyt jest moich marzeń
W lewatywie spędzić życie
Innych mi brakuje wrażeń
Chciałbym choć raz pójść do kina
Słyszeć jak się strumień śmieje
Z wami dłużej nie wytrzymam!”
I w kieleckiem został gejem[1]
1. |
Czyści jak Łza |
2. |