Chciałbym o Tobie mówić wiele, wiele...
I o tej szacie, która krwią wyszyta,
Po członkach Twoich w siną dal się ściele
I o tych kłosach srebrzystego żyta,
Co nie szarańcza, lecz zniszczyła stopa.
I o tej wierzbie, co nad chatą chłopa,
Drżące z przestrachu wyciąga ramiona,
Bo w izbie ciemnej od głodu chłop kona.
I o tych ptakach, co w świat odleciały,
I o dziewczynach, co w pieśni ustały...
Bo jako słońca blask po świecie płonie,
Tak ogniem byłaś wszerz i wzdłuż wyżęta;
Bo jako morze w głębiach swoich tonie,
Tak pełnaś bolu, Ziemio moja święta.
Bó gdzieżbym myślą uciekał w wieczory,
Jak nie w te puste, znaczone krwią dwory,
Jak nie w ten domek u nagiego wzgórza,
Gdzie gwałtem wzięta, zwiędła biała róża...
Bo komuż serce daćbym miał potrzebę,
Jak nie tej wielkiej, a biednej Rodzinie,
Której bez ziarna przeorano glebę,
Która się tuła, wymiera i ginie...
Chciałbym o Tobie mówić wiele, wiele...
A także o owym wiejskim z brzóz kościele
Spalonym w części, gdzie czeladzie wierne,
Na krzyżu Boże Ciało miłosierne,
Ukląkłszy zbożnie, orędują wkoło.
Chciałbym przyłożyć głowę o Twe czoło
I rozpalone wyczuć Twoje skronie,
Bo Bogiem jesteś w ostrej z róż koronie
I cierpieć musisz z ludem Twym pospołu.
Chciałbym o Tobie mówić wiele, wiele...
Bo jako słońca blask po świecie płonie,
Tak ogniem byłaś wszerz i wzdłuż wyżęta,
Bo jako morze w głębiach swoich tonie,
Tak pełnaś bolu, Ziemio moja święta.[1]