Cztery mile za Warszawą
wydałem ja siostrę za mąż,
wydałem ją za Henryka,
największego rozbójnika.
Wieczór wyjdzie, rano przyjdzie,
zawsze z sobą coś przyniesie,
raz jej przyniósł damską rączkę,
a na rączce tej obrączkę.
Innym razem dla humoru
złoty order z radcą dworu,
dobry mąż był, każdy przyzna,
co dzień perły i bielizna.
Aż raz przyniósł chustkę białą,
umaczaną we krwi całą,
siostra prała i płakała,
moją chustkę poznawała.
„Mężu, mężu, coś ty zrobił!
Mego brata żeś mi zabił!”
„Żono, żono, nie wydaj mnie!
Żono, żono, nie wydaj mnie!
Ciemno było, deszczyk rosił,
nie widziałem, kto mnie prosił,
ciemno było, nic nie widzę,
jestem zbójcą krótkowidzem”.
„Masz na rękach krew – ty – brata!
Nie przytulę się do kata.
Masz na rękach krew – ty – brata!
Nie popieszczę kata brata”.
Ręka zbója nie zadrżała,
moją siostrę krew zalała.
Ach, ty siostry mojej kacie,
teraz kolej przyszła na cię!
Wnet zza świata sam przybyłem,
Henia drania udusiłem,
za Warszawą cztery mile
jest mogiłka przy mogile.
Siostra leży z lewej strony,
z prawej Heniuś załatwiony,
a ja w środku ukojony,
odpoczynek zasłużony...
O-le![2]