Tnie urzędnik jak najęty
Lekturowy kanon święty
Przez co dzisiaj z książek wielu
Trwa exodus bohaterów.
Z kart powieści w cichym gniewie
Uciekają gdzieś przed siebie
Wieją hen, na Pola Dzikie
Przed bezmózgim czytelnikiem.
Porzuceni jak sieroty
Umierają ze zgryzoty
Chudną, bledną, w ogniu giną
W końcu całkiem się rozpłyną.
Choć wygnani złym wyrokiem
Tęsknią za ciekawym wzrokiem
Przemądrzałych aż do szpiku
Całkiem ślepych czytelników.
Pędzą przed się wszelki zakał:
Wernyhorę, by nie krakał
Los Otella czeka marny
Pójdzie w diabły, bo jest czarny.
Gombrowicza chcą mieć z głowy
Bo jest antynarodowy
Patrzą też z rozkoszą dziką
Jak umiera Raskolnikow.
Porzuceni jak sieroty
Umierają ze zgryzoty
Chudną, bledną, w ogniu giną
W końcu całkiem się rozpłyną
Na wygnaniu myśli złote
Przeżywają swą sromotę.
Uciekają wciąż przegrani
Bohaterzy niekochani.
Antygony im nie szkoda
Wnet pogonią Wallenroda
Pozostaną na ostatek
Same sceny krwawych jatek.
Mądre głowy będą roić
Żeby kroić, żeby kroić
A gdy skroją i ostatki
Pozostaną nam okładki.
Porzuceni jak sieroty
Umierają ze zgryzoty
Chudną, bledną, w ogniu giną
W końcu całkiem się rozpłyną.
Będzie tworzył chór pismaków
Proste zdania dla prostaków
Aż prostocie zaprzedany
Zatriumfuje cham nad chamy![1]
1. |
Bolanowski, Leszek |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |