Gdzieś w mokrych brzozach tętnią słowicy,
Okwita majem świat po próżnicy.
Radość przegnana, jak nocny złodziej,
Słońcem się płoszy, stronami chodzi.
Gwiazda wieczorna poziera bledsza
Na wszystką cudność, której dziś nie trza.
Noc. Na rozstaju gdzieś dróg, do rana,
Waruje dysząc, śmierć spracowana.[1]