Wśród czarnych fabrycznych kominów
Kurzawy unosi się cień,
Robotniczych wiedzie stąd synów
Policji hufiec co dzień.
Idą, idą, dzwonią im kajdany,
Idą, idą, drżą przed nimi pany,
Idą, idą, nie ma dla nich tam,
Nie boją się kuli ni więziennych bram.
Za bramą więzienną, na schodach
Spotkali swych braci ze wsi,
Co w pańskich stracili zagrodach
Swe zdrowie i młode swe dni.
Idą, idą...
Z daleka dozorca ich wita,
Podnosi surowy swój głos:
Oddajcie, co macie, i kwita,
Każdego to więźnia jest los.
Idą, idą...
Cóż mamy ci oddać takiego,
Nikt nic nie posiada wśród nas.
Nie skradliśmy przecież niczego,
Choć obok bagnetów lśni las.
Idą, idą...
Podnieśliśmy sztandar swój stary,
Bo walki nastąpił już czas,
Za nami podnosi sztandary
Armia robotniczych mas.
Idą, idą...
Nas ucisk faszyzmu nie zgniecie,
Tak samo jak nie zgniótł nas car,
Bo ogień wolności tli przecie,
I nigdy nie zgaśnie ten żar.
Idą, idą...[1]