Niepotrzebny cień, wydłużony cień
podzielił jasną smugę dnia na pół.
W każdej chwili trwam, każdą chwilę znam
i nie wiem, czy istnieję tam, czy tu.
Dotyk twoich słów budzi mnie ze snu,
spada resztka dnia do naszych stóp.
Chłonę każdy dźwięk, noc otula nas,
stoję twarzą w twarz z tysiącem gwiazd.
Znów dopala się w szybach okien dzień,
czerwono płonie w oknach zmierzch i w nas.
Słowa tracą sens, niespokojnie drżą
jak chłodny bezmiar czyichś ust i rąk.[1]