Nie nieś mnie dalej... Żar ranę przypieka
mgła mi gorącą jakąś zaszły oczy –
do wsi wszak droga jeszcze tak daleka...
Połóż mnie tutaj na śniegowej zboczy,
zasłoń od wichru – siecze jak ołowiem
i słuchaj pilnie, co ci teraz powiem.
Rozepnij mundur. Tu, na piersiach... Niżej...
Konterfekt mały. Wetknij mi go w dłonie,
przysuń przed oczy... Jeszcze, jeszcze bliżej.
Wszystko mi teraz w mroku jakimś tonie,
szara się zsuwa na powieki chusta –
Weź trochę śniegu i zwilż mi usta.
Lepiej już... Słuchaj, masz tam gdzieś w tornistrze
papier, ołówek. Co?! Czy dobrze słyszę?
– strzały, bo huczą coraz to ognistsze –
Płaczesz? Jęki nade mną rozwodzisz mnisze?
Śmierci się zląkłeś, stary Legionista,
chociaż jej w ślepie patrzał razy z trzysta!
Przestań! Sam czuję, że nie długie chwile
śmierć dla mnie jeszcze na ostatek chowa;
a mam ci przecie podyktować tyle,
że myśl się plącze, trudno zebrać słowa,
co huczą w mózgu, jak pocisk armatni,
iż ciężko wtłoczyć je w ten list ostatni.
Pisz więc! Płakanie nie przyda się na nic,
kiedy ci piersi rozorzą granatem.
Prędzej, bo słabnę... „Kochana bez granic!
Razem z Józefem – nie sługą, lecz bratem
był mi, ozdobą w szwadronie pod Młotem
(jeśli powróci, nie zapomnij o tem!)”
Pisz, co dyktuję. Prawdę mówię przecie,
potok niemęskich łez powstrzymaj bracie!
Ciężar trza zrzucić, co mi duszę gniecie,
A trudno mówić, kiedy patrzę na cię,
A ty łez pełnych masz oczy rozwarte
Ostatnią pełniąc przy mnie dzisiaj wartę.
Razem z Józefem, w wszystkich walcząc bitwach,
ślad naszych zwycięstw trupem znacząc wroga,
(że żyję jeszcze, wiem, toś Ty w modlitwach
swoich codziennych ubłagała Boga)
szliśmy dla świętej, wszystkim wspólnej sprawy,
za dawne krzywdy odwet biorąc krwawy.
Za naszą bronią zawsze parło szczęście,
na szabel ostrzach śmiejąc się nam słońcem;
wróg ustępował, zaciskając pięście,
śmierci mu była wieść ta zawsze gońcem,
że nim się plan ich knuty zdradnie ziści,
„szaleńcy” wpadną na nich, Legioniści.
Niczem nam były wszystkie głody, trudy,
- wszak żołnierz polski do nich już nawykły
kawał pod głowę przymarzniętej grudy,
kęs chleba, suchar, gość często niezwykły,
wystarczał zawsze, a gdy zbrakło kiedy,
lżejszym na atak szło się za to wtedy.
Marzyłem nieraz, stojąc na pikiecie,
gdy księżyc schodził, jak u nas, nad lasem
i cichość wielka słała się po świecie,
z daleka tylko przytłumiony, czasem
grzmot się odzywał, znak, że gdzieś tam nocą
śmierć się i życie w zmaganiu szamocą,
że kiedyś razem wpośród Was zasiędę,
patrzeć Ci będę w Twoje oczy dobre,
ze wspomnień moich wszystkie wydobędę
żołnierzy naszych czyny wojny chrobre,
w myślach przeżyję dzieje po raz wtóry
spod Karpat, Wisły, Dunajca i Bzury.
Bóg chciał inaczej... Dziś w czasie ataku,
kiedy zwycięsko braliśmy armaty,
pędząc po zwłokach krwawiącym się szlaku,
plunęły na nas moskiewskie granaty.
Czułem, że lecę... Koń mój padł nieżywy...
Z gradu kul zwlókł mnie mój Józef poczciwy.
On Ci, Najdroższa, może list doręczy,
który dyktuję ostatkiem sił prawie...
Widzę Was wszystkich w jakiejś jasnej tęczy,
nie w półśnie śmierci, ale jak na jawie,
która słodyczą me oczy przewierca,
jakbym Was wszystkich przyciskał do serca.
Wierzę, że teraz już nie nadaremno
krew się przelała w Polsce najzacniejsza;
wierzę, że w zmroku rodzi się tajemno
moc, co od śmierci nawet jest silniejsza
i co, jak mówi serca mego bicie,
dźwignie nas wszystkich w nowe, wielkie życie.
Wierzę, że Polska podniesie się w chwale,
która ją w karty najszczytniejsze wpisze,
że się rozbiegną z grobu jej szakale,
że zmartwychwstania dzwon się już kołysze,
wierzę, że wreszcie dla nas wschodzą zorze
– tak mi dopomóż sprawiedliwy Boże!
Z tą wiarą lżej mi pożegnać już Ciebie,
ona rozstania łzy ciężkie osusza
i bezboleśnie gorzkie słowa grzebie,
jakie w tej chwili chce wypłakać dusza.
Ona przed bólem puklerzem i tarczą,
gdy szepty śmierci w uszach mi już warczą.
Nie mogę więcej... Wszystko, co tam w domu,
Twoje jest, Droga... Jurka i Janinę
przytulam długo... Jeśli kiedy komu...”
Ciemno mi Józef! Zgarnij z ust mi ślinę,
głowę mi w śniegu głębiej jeszcze zanurz...
„Błogosławieństwo... Wam... Najdrożsi...
J a n u s z”.[1]
1. |
Lam, Stanisław, Pieśń nowych Legionów (1914/1915): antologia, Wiedeń, Wydawca „Wiedeńskiego Kuriera Polskiego”, 1915, s. 40–43. |