Majster Jan Kiliński
Nie nosił kontusza,
Ale w nim siedziała
Tęga polska dusza.
Majster Jan Kiliński
Był z Trzemeszna rodem,
Nieraz on zapłakał
Nad swoim narodem.
Stał wtedy w Warszawie
Igelstróm, generał,
Powiadali o nim,
Ze się na rzeź zbierał.
Powiadali o nim,
Że w Wielką Sobotę
Puści swych Moskali
Na krwawą robotę.
Słyszy to Kiliński
Ze Starego Miasta
I gniew w nim ogromny
Jak płomień urasta.
Słyszy to Kiliński,
Poruszy wąsami:
– Jeszcze mamy szable,
Jeszcze Bóg jest z nami!
Cicho, jak przed burzą,
Dzwony farne biją,
Raz ostatni dzwonią
Przed rezurekcyją.
Już nie ma sposobu
Dłużej strzymać ręki...
Wstaje Chrystus z grobu,
Wstańmy i my z męki!
Jako płomień bucha
Za wiatru powianiem,
Tak buchnęło miasto
Narodu powstaniem.
Jeszcze śpi generał,
A tu huk się szerzy...
Jak piorun Kiliński
Na zamek uderzy.
Widzi pan generał,
Że tu nic nie wskóra,
Za babę przebrany
Dał z Warszawy nura.
A tu pan Kosmowski
Na od wach już wali,
Zabrał proch i bronie,
A wygnał Moskali.
Bije, a nie pyta,
Kto tam w Boga wierzy...
Wycięli rzeźnicy
Batalion żołnierzy.
Od Wielkiego Czwartku
Do Wielkiego Piątku
Nadali Moskalom
Ołowiu jak wrzątku.
Biją w Wielki Czwartek,
W Wielki Piątek biją,
Oczyścili miasto
Na rezurekcyją!
Dwa tysiące Moskwy
Jakby grad wychłostał,
A Kiliński – z szewca
Pułkownikiem został:
O moja Warszawo!
Cóż cię to zbawiło? –
Jedno mężne serce,
Co miłością biło![1]