Każdy ma swego mola, który
Przyprawia nas o głowy ból.
Bo w swej istocie mól – ponury
Sumienia sęk, dla oka – sól.
I ja mam swego kreta – mola
Co drąży jaźń, pobudza krew.
Szczeka w mych trzewiach pieska dola
Bo nie wiem jak inni widzą mnie.
Bo choć o sobie mam zdanie najlepsze
Jedni mi kadzą, inni zwą wieprzem.
W sprzecznych opiniach rodzi się splin
A człek chciałby wiedzieć, co myśli gmin.
By pootwierać gęb gminu kłódki
Kupiłem skrzynkę wybornej wódki
Sprosiłem gości, a pełny szpan
wkalkulowałem w przechytry plan!
Usiedli goście kołem przy stole
Ślinią się gęby na widok flach
Ktoś kulturalnie dopiął rozporek
Z płyty przez głośnik poleciał Bach.
Leje się morze wódczanej treści
Komuś pod stołem głośno się czka.
Odda naturze, czego nie zmieści
Pić już nie może, lecz honor ma!
Czas już najwyższy przejść się do sedna
W skrzynce butelka biedna, bo jedna.
Przerywam gestem niedbałym picie
I pytam: Kochani, co o mnie myślicie?
Hałas i bełkot straszny się wzniecił
Widać złą dykcję mieli faceci.
Ledwie zdań parę złapałem, fakt
Opinia brzmiała mniej więcej tak:
Nas oburzenie tłucze święte
Kiedy o panu mówią źle.
Pan winien zostać… prezydentem!
Ja prezydentem? Czemu nie!
Radość spłynęła po mnie jak flegma
Zwiotczałe ciało ogarnął szał
Bo najważniejsze jest to, że człek ma
Opinię taką, jaką mieć chciał!
Gdy wczesnym rankiem wszedłem do biura
(Biuro, i owszem, pełna kultura!)
Już mam nacisnąć klamkę u drzwi
Nie wiem, czy słyszę, czy mi się śni?
Przystawiam ucho bliżej ku ścianie
Słyszę o sobie miażdżące zdanie:
Wpuścił nas, świnia, w kanał niewąski
Dał drań się napić, a nie dał zakąski!
Mol w mym sumieniu gości na nowo
Już coraz bliżej do zwątpienia
Może by z molem… układowo
Przejść na płaszczyznę porozumienia?![1]
1. |
Bolanowski, Leszek |
2. |