Słuchajcie dziś opowiem wam historię z dawnych dni.
Mc Carteney gość nazywał się, w Liverpool spokojnie żył.
Po porcie kiedyś włóczył się, tam wpadł nagle na pomysł, że
Atlantyk przejść, to prosta rzecz, na statku schowam się.
Nazajutrz zablindował się, by ruszyć w nowy świat,
Z kotwicą dzielił wspólny kąt, choć ciasno mu było tam.
Przez cztery długie noce i dni wciąż klął na parszywy los,
A statek, który już go wiózł – to „City of Baltimore”.
Gdy wyszedł nocą z kryjówki swej, to Pierwszy dorwał go.
„Hej, gadaj, jak znalazłeś się tutaj, opowiedz historię swą”
Oj, nie chciałbym w twej skórze być dzisiaj , marny tu czeka cię los
I przeklniesz dzień, gdy skryłeś się na „City of Baltimore”.
Gdy ranna wachta stała już, załogę zbudził wrzask.
To Pierwszy ryczał wciąż tak głośno, że nie dało się spać.
„Gdzie ten Irlandczyk, ten sukinsyn? Gdzie znowu on schował się?”
„Tu jestem” – rzekł McCarteney – „I czego ode mnie chcesz?”
Wiedzieliśmy co może się dziać gdy Pierwszy wkurzy się.
Za nagiel chwycił i już prawie Irlandczyk dostałby w łeb.
McCarteney szybszy jednak był, wnet pokazał przewagę swą,
A Pierwszy leżał już na decku „City of Baltimore”.
Za chwilę bosman już tam był, a Drugi też zlazł na deck.
Żelazny handszpak każdy z nich miał, na odsiecz ruszyli wnet.
Irlandzka krew wzburzyła się, i krzyknął na cały głos:
„Dziś wasze flaki fruwać tu będą, na „City of Baltimore”.
Kapitan z Nowej Szkocji był, McDonnel on się zwał.
Usłyszał co zdarzyło się, i zaraz przed nami stał.
„Choć jesteś drań, McCarteney, to jednak dzielny z ciebie jest chłop.
Bosmanem będziesz już od dziś na „City of Baltimore”.[1]
1. |
http://czteryrefy.pl/ |