Pasą mi się dwa konisie,
Pasą mi się ładnie,
aż się mienią na słoneczku
grzywki ich jedwabne.
Pognam ja je na rozstaje,
gdzie studzienka chłodna.
Będą piły czysta wodę
Nie wypiją do dna.
Potem nimi pojedziemy
bielusieńką szosą.
Z bicza trzaśniem jak po maśle
konie nas poniosą.
Wyszedł z budy Burek rudy,
Burek, stare psisko.
I ja z wami poleciałbym,
żeby było blisko.[1]