Na tym polu, na tym polu lipka stojala,
Pod tą lipką zieloniutką Maryś płakała.
Białą chustkę w ręku ma, jasne oczy wyciera,
Że jej luby, najmilejszy maszerować ma.
Jak inni poszli, takeśmy poszli na plac boju,
A tam kule tak padały na nasze głowy.
Żebyście tam byli, ze strachu byście struchleli,
Jak my biedni żołnierze padać musieli.
A gdyśmy się do Warszawy przedostali,
Tam Niemcy ze wszystkich stron do nas strzelali.
Z góry bili bombami, z dołu znów granatami,
Krew z naszych polskich żołnierzy szła strumieniami.
Ten na rękę, ten na nogę leży raniony,
A ten trzeci i kolega woła obrony.
Nie ma nas kto ratować, z bólu musim umierać,
A doktorzy, te manisy, poszli w karty grać.
Ich kolega list napisał, że syn nie żyje,
A na liście wymalował białą liliję.
Mama list ten czytała i rzewnie płakała,
Ojciec ręce załamuje, że syn nie żyje.
Narzeczona odebrała liścik prawdziwy,
Że już jej najmilejszy leży nieżywy.
Skoro liścik dostała, zaraz pismo poznała,
Że ze swoim najmilejszym już się rozstała.
Cały obraz jego bólu w jej oczach został,
Bo kolega, bo kolega wszystko opisał,
Jak on był poraniony, cały we krwi zbroczony,
Jak on w ostatniej godzinie szukał obrony.
Bo żołnierzyk żołnierzyka to jak brat brata
Uszanuje, choć się schodzą z całego świata.
Jak jutro, bracie, zginę, zawiadom to rodzinie
I tej mojej najmilejszej, mojej dziewczynie.
Padaliśmy my, żołnierze, jak ścięte kwiaty,
Kiedy się nad nami rwały ciężkie granaty,
Lecz był Pan Bóg nad nami, co kierował kulami
I wykręcał wszystkie kule na puste pola.
A dziękujemy za to Bogu, żołnierze mili,
Którzyśmy z tej krwawej wojny zdrowi wrócili,
Bo Ojczyzna kochana już nie będzie wygrana,
Bo przez naszych urzędników dawno sprzedana.
Bo ci nasi urzędnicy to tacy byli,
Tylko w swoje brzuchy dobrze wierzyli,
Co miesiąc pensyjkę brał i wszystko w karty przegrał,
A o Polskę ukochaną to wcale nie dbał.
Bawili się urzędnicy, jak tylko chcieli,
Bo co miesiąc to już większą pensyjkę mieli.
Chociaż swoją żonę miał, to jeszcze innej żądał,
Całą nockę w kabarecie winkiem przepijał.
Do kościoła na mszę świętą chodzić nie chcieli,
Bo o Bogu i pacierzu już zapomnieli.
Wtenczas każdy się modlił, kiedy kule zobaczył,
I Boga o zlitowanie gorąco prosił.[1]
1. |
Świrko Stanisław, Z pieśnią i karabinem: pieśni partyzanckie i okupacyjne z lat 1939–1945: wybór materiałów z konkursu ZMW i „Nowej Wsi”, Warszawa, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1971, s. 82–84. |