Po ulicach kule biją niby grad,
na warszawskim bruku młody chłopiec padł,
nim na wieczne spanie zamknie oczy swe,
jeszcze miastu swemu pożegnanie śle,
jeszcze miastu swemu pożegnanie śle.
Żegnaj mi, Warszawo, bo już na mnie czas,
w smutku cię zostawiam, najpiękniejsze z miast,
los twój się odmieni, miną lata złe,
ale wtedy z tobą już nie będzie mnie,
ale wtedy z tobą już nie będzie mnie.
Pokochałam ciebie, chłopcze, z wszystkich sił,
po swej śmierci będziesz moim życiem żył,
ani nam rozłąka, ani koniec nam,
bo nad grób silniejszą miłość, chłopcze, znam,
bo nad grób silniejszą miłość, chłopcze, znam.
Po ulicach kule biły niby grad,
na warszawskim bruku młody chłopiec padł,
tylu ich bez lęku w ogień szło i dym,
padli, lecz na wieki żyją z miastem swym,
padli, lecz na wieki żyją z miastem swym![1]