Wybacz łezkę, spłakałam się rzewnie,
dziś nie zdążę, kochany, na czas.
Gdzieś za oknem trzepoce na drzewie,
nie wiadomo dlaczego, mój płaszcz...
But mój wyszedł na spacer z hałasem,
nonszalancko trzaskając o drzwi,
kapelusik odfrunął na wczasy,
został tylko telefon i ty...
Był już psychiatra i ktoś z milicji,
i duży strażacki wóz,
i wodę w okno tak lał z ulicy,
że w uszach mam jeszcze plusk...
Zatem dzwonię – idiotka – do ciebie,
absolutnie spłukana, bez szans,
jest to słońce bez chmurki na niebie,
wyczyszczone z liryki na glanc...
Muszę znowu zadzwonić do ciebie,
że nie zdążę – jak zwykle – na czas.
No bo pomyśl, połamał się grzebień,
kiedy chciałam odkręcić nim gaz...
Potem były drobiazgi przeróżne,
aż w ruinę zamienił się dzień.
Perfumami pies Nero się urżnął
i wyskoczył gryźć stróża przed sień.
Był weterynarz i ktoś z milicji,
i duży strażacki wóz
i wodę w okno tak lał z ulicy,
że w uszach mam jeszcze plusk...
Zatem dzwonię – idiotka – do ciebie,
że nie zdążę – jak zwykle – na czas...
Zresztą ja się już stąd nie wygrzebię,
dom się wali. Czy słyszysz ten trzask?[1]