Kochana Matko – Ty coś mnie uczyła,
Jak obowiązek wypełniać na ziemi –
Ty mnie nie szukaj, gdzie leży mogiła,
Ani mnie łzami opłakuj swoimi,
Bo choćbym upadł pod ołowiu gradem,
Dla żywych – żywym chcę zostać przykładem!
Ty nie płacz Matko! Nie w mrokach spowity,
Ale jasnością świeci mi dzień chwały,
I jak te złomów olbrzymich granity,
Odcięte od swej macierzystej skały,
Tak kiedyś może będzie Ci wiadomym,
Że syn Twój żyje granitowym złomem!
Gdyby tak w wszystkich piersiach naszych grała
Ta sama wielka pobudka zapałów,
Już by dziś dawno Polska zmartwychwstała
Wśród dzwonów bicia i zwycięstw hejnałów,
Już by nie była Ojczyzna ni wiara
Poniewieraną despotyzmem cara!
Jeśli tej chwili nie doczekam może,
Duchem proroczym w ostatniej godzinie
Pozwól mi przecie, wiekuisty Boże,
Zobaczyć jeszcze tę falę, co płynie,
Z podniesionymi do nieba sztandary
I ten legionów długi pochód szary...
Piszesz, że ręka raniona granatem
Nie włada dobrze. To prawda niestety...
Lecz widzisz Matko, Bóg, co rządzi światem
Dość mi da siły, by pójść – na bagnety...
By poprowadzić towarzyszów broni,
Jeszcze utrzymam szablę w mojej dłoni!...
Dzisiaj dzień wielki... dzień Polski patrona...
Ósmego maja... Święto Stanisława...
A kto na polu walki dzisiaj skona,
Samego siebie Ojczyźnie – oddawa,
I choćbym nawet miał zostać kaleką,
Święty mnie biskup otoczy opieką!...
Ty nie płacz Matko! Radość błyszczy w oku...
Rozkaz wydany... dziś jedna jest droga...
Idziemy... szabla mi dźwięczy u boku...
Podwójne święto... idziemy na wroga...
Rankiem się kładą pierwsze świateł snopy...
Idziemy... naprzód... zdobywać okopy...
Porucznik zginął. Jego list ostatni,
Posyłam Pani przez pocztę polową.
Piekło tam było... straszny huk armatni...
„Naprzód!” – powtarzał – więc to jedno słowo:
„Naprzód!” – na prostym krzyżu wypisałem
– I sam go własną ręką pochowałem.[1]