Ranek wiosenny – w Wisły licu gładkiem,
błyszczą rumieńcem poświaty odbicia,
wyjeżdża pluton ochotników statkiem.
Chłopcy – marzenie, wszyscy w wiośnie życia.
Dziś rankiem mają odbijać od brzegów,
aby nazajutrz stanąć do szeregów.
Poświst maszyny obił się o chmury,
pieśń się wyrwała z młodych polskich piersi,
i uleciała gdzieś hen – pod lazury.
Ze śpiewem jadą ochotnicy pierwsi.
Dziwną moc miały te żołnierskie pienia,
co polskie serca budziły z uśpienia.
Pierwszy raz miasto zwolnione od knuta,
trwające dotąd w niepewnym namyśle,
zbudziła ze snu zakazana nuta,
co echem leci przez całe powiśle
i rwie swą mocą niewiary puklerze.
Tak ją śpiewali ci polscy żołnierze.
Było w tych nutach czuć brzęk tarabanów,
i słychać hasło: „Śmierć albo zwycięstwo”
i pobrzęk głuchy zerwanych kajdanów
i ból, i radość, i dumę, i męstwo.
Były w nich rozpacz – i ofiarne wrota
i do wolności stuletnia tęsknota.
Płakali wszyscy i śledzili okiem
barkę ginącą na szerokiej fali.
Łkanie leciało po wzgórzu wysokiem,
a oni swoje piosenki śpiewali.
Czułem, gdy we mgłach łódź ginęła złota,
jak brzeg ze statkiem nić serdeczna mota.
I długo, długo oparty na szabli
mierzyłem mglisty między nim przedział
i śledząc barkę bojowej korabli,
jam się o wiecznym polskim smutku zwiedział; –
tak pomyślałem: ta mieścina mała
dzisiaj najlepszą swoją cząstkę dała.
Każdy zostawił jakieś drogie życie,
co łatwo można czytać z widzów twarzy
i z łez, i szlochań hamowanych skrycie
i z tego co me otoczenie gwarzy.
I w mej źrenicy nie męska łza gości,
lecz tamte żalu, a moja – radość.
Koledzy nowi! – Zobaczym się w boju!
Że dzwony milczą – niech wam żal nie będzie.
Bo skoro z trudu naszego i znoju
na płockim tronie polski orzeł siędzie,
gdy wrócą chłopcy zwycięski a mężne,
zadrgają serca – nie tylko mosiężne.[1]