Wyrósł chłopak krzepki jak dąb
i do miasta jechać miał wnet.
Kiedy rodzinny pożegnać chciał dom,
ojciec-staruszek te słowa mu rzekł:
– Młodyś, niby wino krew twa,
w twoich rękach przyszłe są dni,
ale ojczyznę miłować masz tak,
byś jej nie szczędził ni życia, ni sił.
Złamać słowa ani się waż.
Spotkasz druha – wierny mu bądź.
Jeśli dziewczynę wybierasz, to bacz,
abyś naprawdę pokochać mógł ją.
Różne drogi wiodą przez świat,
zapamiętaj, synu mój, to,
że kto kocha swą pracę i ład,
z drogi uczciwej nie zejdzie na złą.
Wyrósł chłopak krzepki jak dąb,
i do miasta jechać miał wnet.
Ojciec mu plecak podaje do rąk,
a syn odchodząc te słowa mu rzekł:
– Żegnaj, ojcze, w drogę czas iść,
wiedz, że będę tak jak ty żył,
aby gdzie walka i praca wre dziś,
służyć ojczyźnie ze wszystkich swych sił.
Pokochałem, ojcze, ten dom,
we mnie żyje dzisiaj moc twa,
oczy matczyne i ciepło twych rąk
będą na zawsze w pamięci mej trwać.
Przyjdzie czas, że powiesz to samo:
„Patrzcie, syn mój to chłop na schwał”.
Żegnaj, tyś wskazał, gdzie droga jest ma,
siłę zaś serca Komsomoł mi dał.[1]