Przyjechał do Lwowa akrobata–mucha(1),
spadł z dachu na ziemię i wyzionął ducha.
Chciał pokazać ludziom, jak on umie zwinnie
drapać się po gzymsie i chodzić po rynnie.
Chciał pokazać ludziom, że trudności ni ma
i na gładkim murze jak mucha się trzyma.
Chciał się popisywać za bilety wstępu
i najad się wstydu, i narobił sztempu.
Wlazł na Teliczkową bez poczucia strachu,
minął drugie piętro... już był blisko dachu...
Wszyscy dech zaparli, cisza była głucha,
bo on rzeczywiści istny człowiek mucha.
Czy on się poślizgnął, czy się tynk obruszył?
Czy się chycił gzymsu, a gzyms się wykruszył?
Nagle z krzykiem leciał w dół, na łeb, na szyję:
Ratujcie mnie ludzie – taż ja się zabiję!
Krzyczał przeraźliwie i w połowie krzyku
trachnął w bruk – i został leżeć na chodniku.
Tak się zakończyło straszne widuwisko.
Nie drap się wysoko, to nie spadniesz nisko.[1]
(1) w 1929 r. zdarzył się we Lwowie tragiczny wypadek, którego świadkami były tłumy zebranej publiczności. Akrobata Poliński, reklamowany jako człowiek-mucha przechodził po linie rozpiętej między dwiema narożnymi kamienicami u wylotu ul. Chorążczyzny na ul. Akademicką. Gdy szczęśliwie dotarł do celu, zeskoczył z liny na dach kamienicy, w której na parterze mieścił się znany lokal śniadaniowy Zofii Teliczkowej, poślizgnął się i spadł na ulicę, zabijając się na miejscu.