Idą sobie ulicą
smętni ludzie z nerwicą,
obrażeni, skrzywieni i źli,
nagle patrzą, naprzeciw
idzie facet i świeci.
To kapelusz, panowie,
na głowie mej lśni!
Bo ja mam słońce w kapeluszu,
słońce w kapeluszu, słońce w kapeluszu mam,
przyzwyczaiłem się i muszę
trochę słońca nosić tam,
a jeśli słońce w kapeluszu,
słońce w kapeluszu, słońce w kapeluszu się ma,
to ma się tyle animuszu,
tyle animuszu, co ja! La, la, la...
Panie, skończ pan tę mowę
w sprawie słońca na głowie,
takich rzeczy nie nosi tam nikt,
panu pewnie łysina
trochę świecić zaczyna,
to by było normalne,
więc po co ten krzyk?
Bo ja mam słońce w kapeluszu...
Każdy w jakimś tam sensie
ma do losu pretensję,
że ten łajdak nie wszystko mu dał,
każdy mola ma swego,
jak nie tego, to tego
i pigułki na nerwy
bez przerwy by brał.
A ja mam słońce w kapeluszu...[1]