I. Widmo
Miasto moje kochane, stolico ty święta,
O stopach, całowanych wypłakaną rzeką!
Widmo twego obrazu noszę pod powieką,
Tym bolejący dzisiaj, żeś dla mnie zamknięta.
W tobie moje dzieciństwo, marzeń niemowlęta,
Od których już odbiegłem tak bardzo daleko,
Wesele i łzy jasne, łzy, co już nie cieką,
Chociaż serce subtelny ich czar wciąż pamięta.
Długimi ulicami rozbitą na krzyże,
Widzę Ciebie w welonach dymów, jak w żałobie,
Grzmisz turkotem, głos własny tracisz w ciżby wirze...
Lecz, kiedy w noc głęboką, gdy głucho, jak w grobie,
Blask płonących latarni twe bruki poliże,
Bruk lśni tak, jakby każdy kamień miał łzę w sobie.
II. Mogiła
Często za miastem zwiedzam te miejsca, gdzie leży
Cmentarz zetlonych zdarzeń, tam dusza wspomina
Wawer, Wolę, Olszynkę i pola Raszyna,
Gdzie mężny książę w ogień wiódł sam swych żołnierzy.
Wszedłem w las – i włos nagle dziko mi się jeży:
Pod stopą się rozwarła ziemi rozpadlina,
Wewnątrz kości – a każda woła mnie,
jak syna: Mogiła ojców – klęski ostatniej ślad świeży...
I patrzyłem na przeszłość, co leżała zmarła,
Na kolanach, schylony nad wklęsłą mogiłą.
Nie mogłem płakać, w spazmie łzy zbiegły do gardła,
W grobie gorzało – próchno, czy też serce siłą
Niepożytą, co władzy śmierci się wydarła?
Nie wiem – lecz moje ogniem tym się zapaliło.
III. Rzeka
Wrzałaś niegdyś potężnie, jak pieniste wino,
Przez brzegi przelewałaś się falą namiętną,
A dziś stałaś się, jakby cichą płaczką smętną,
Szlochającą nad wielką rozbitków rodziną.
Jak gdyby coraz wolniej wody twoje płyną,
Jak gdyby coraz słabiej bije twych fal tętno,
Kryształowa u źródła, składasz głowę mętną
Przez port, wydarty sobie, w gorycz morza siną.
Lecz kiedyś, gdym na brzegu twym w smutków pogoni
Leżał, a noc zgasiła gwiazdy ciemnym kirem,
Drgnąłem, słysząc, jak w głębiach twych coś szczęka, dzwoni.
Czym wydarł twą tajemnicę rzeko! że swym wirem
Nocami utopiony miecz wyciągasz z toni,
Skrycie z rdzy krwi obmywasz i ostrzysz go żwirem?![1]