Najpierw warkot narastał
gdzieś z daleka od miasta,
potem grzmot się przetoczył i huk,
potem przestrzeń błękitna
kolorami rozkwitła,
jakby wazon z kwiatami się stłukł.
Spadochrony, spadochrony,
kwiaty, które rozwiewa wiatr,
dziewczęta śnią rozmarzone,
by choć jeden do nóg im spadł.
Zamachały dziewczęta
chusteczkami od święta,
wszystkich ręce aż bolą od braw –
dla tych chłopców, co właśnie
lądowali odważnie
pośród maków gorących i traw.
Spadochrony...
Odleciały eskadry,
spadochrony opadły,
letnia noc zapachniała jak pąk.
Tylko chłopcy do dziewcząt
coś tam szepczą i szepczą,
tylko ręce się garną do rąk.
Spadochrony...[1]