Kiedy światła portu gasły w rannej mgle
Oddając wodzie zieleń znów
Wpływaliśmy do doków, na spokojną toń
Zdziwieni, że to koniec już
Był kielich za Starego, za nasze zdrowie też,
A za Johna wypiliśmy dwa
Za świat, który zostawił, choć tak piękny jest
I za tamten, gdzie spokój już ma.
Bo rodzimy się by żyć, póki kręci się świat,
Ludzie żenią się, by nagle odejść w dal.
Ale przecież są, gdzieś tu obok nas
Tak długo, jak będzie trwał czas
Farwater za rufą jeszcze mrugał wciąż.
Nikt nie chciał pierwszy zejść na trap.
Pamiętam jak trudno było wziąć się w garść,
Z własnej koi zerwać rozkład wacht
Błądziliśmy po barach by zatrzymać czas
Ale w barach smutek nie ma dna.
Odpłynęliśmy wreszcie w miejski ranny gwar
Tylko słońce wschodziło, jak co dnia.
Bo rodzimy się by żyć ...
Znikali kolejno, odpływali w dal,
Załoga, jakiej nie ma dziś.
Ostatniego druha pożegnałem sam,
A na reje – wszyscy chcieli iść.
Kiedy z góry się niósł nasz beztroski śpiew,
To był najlepszy mój czas.
Teraz siedzę w fotelu, patrzę w puste szkło
Bo z lustrem wypiłem tylko raz.
Bo rodzimy się by żyć ...[1]
1. |
http://czteryrefy.pl/ |