Mlekodajna, piękna, zdrowa,
Żyła kiedyś zwykła krowa.
Z przodu żarła trawę z sieczką,
A z tyłu dawała mleczko.
Dawała je w zimie, w lecie,
Uwielbiali krowę kmiecie.
Prawie hołd składali krowie,
Aż jej przewrócili w głowie.
Uwierzyła że jest święta
I zrobiła się nadęta,
Okrąglejsza od balona,
I jakaś taka natchniona...
Poszedł ją wydoić Wicek,
A krowa w krzyk: – Won od cycek!
W ziemię bij przede mną głową,
Jestem bowiem świętą krową!
Przyjechał krówski pan likarz,
– Co ty tak – powiada – brykasz?
Krowa, nie speszona wcale,
– Odejdź – mówi – konowale,
Właśnie czuję, że powoli
Dostaję już aureoli!
– Nieraz – rzekł lekarz – przy wzdęciu
Szajba odbija bydlęciu,
Nie bierz żeż, durny bawole,
Tej szajby za aureolę,
I posłuchaj mojej rady –
Zrób ze dwa lub trzy przysiady,
Bo cię te gazy uśmiercą!
– Milcz – krowa na to – bluźnierco!
Nie chciała słuchać dyrektyw,
Bluzgała stekiem inwektyw,
Aż doktor, co nie miał czasu,
Zasunął jej szprycę z kwasu,
Poczem schował się w lucernie,
A ta krowa jak nie świernie!
(czyli jak nie zaświergoli)
I brzuch jej opadł powoli,
Znów zrobiła się zwyczajna,
Grzeczna, i w ogóle fajna...
Wniosek: żadne dyrektywy,
Nie zastąpią lewatywy[1]
1. |
Waligórski, Marek |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |