Od skib, które kąkol pokrył, od leniwie dzwoniących żyt
ku dąbrowy głębinom mokrym zalękniony przekrada się świt.
Miękką łapą przeciąga po gęstwie
dołem trawa szeleści zwilgła
W liściach nagle tysiące westchnień
i juz gil i kukułka i wilga
wychylając się z gniazd szczebiocą
o alarmach przeżytych we śnie.
Oto dzień mocuje się z nocą
i różowo jest i jest wcześnie.
Oczy pełne porannych zdumień
dzika jabłoń przeciera listkiem.
Spojrzał na nią znienacka strumień,
źrenicami płynących iskier.
I zakochał się w niej, i objął
szuwarami wpół ukochaną
gadatliwą uśpił melodią
i opryskał słoneczną pianą
Od skib, które kąkol pokrył...
W takiej chwili jest półcień światłem
hukiem odgłos rosnących łodyg.
Bicie serca rękami zatłum
i posłuchaj co mówi ten oddech.
Bicie serca...[1]