Takiego, jak kiedyś, zachodu
Odkąd żyw jestem, nie pomnę:
Fale się ognia rozlały
Na chmur kłębiska ogromne.
Objęły w okrąg niebiosa,
Czerwienią przygniotły wzgórza –
W niesamowitych połyskach
Snać cała ziemia się nurza.
Trwoga wstrząsnęła ludźmi –
Pytali się przerażeni:
„W jakąż się grozę nieszczęsną
Krwawa ta wróżba zamieni?”
„Czy może głód się przyczołga
Z lebiodą i zwiędłym jarmużem?”
Lecz przecież pola w tym roku
Ziarnem sypnęły dużem.
„Czy jakiś szatan zawistny
W jesiennym zjawi się wichrze,
Podpali pełne stodoły,
W perzynę obróci spichrze?”
„Może w śmiertelnej koszuli
Przez świat przebiegnie powietrze –
I zasób jego żywota
Jak pyłek nadrożny zetrze?”
Tak z lękiem kłonili się jedni,
Tak drudzy się odgrażali
Z przestrachu, gdy niebo w tej krwawej,
Złowieszczej tonęło fali.
I oto jakżeż się sprawdza
Ten zachód dziwnie proroczy:
Po krańce niepewnej ziemi
Wojna swój rydwan toczy
Mordercze rozsiewa kule,
Niszczące wszczyna pożary,
A za nią, któż wie, czy nie pełznie
Głód, ten przyjaciel jej stary.
Któż wie, czy nie zechce dopomódz
W tem światoburczem jej dziele,
Choć rok ten pod stopy żniwiarzy
Tak bujnem się żniwem ściele?
A za nim, któż nie wie, że losy,
Na jedną rzucone kartę,
Przyślą nam w straszną godzinę
Powietrze, z rodzeństwa czwarte?...[1]