A może byśmy tak, najmilszy,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa...
W tym białym domu, w tym pokoju,
Gdzie cudze meble postawiono,
Musimy skończyć naszą dawną
Rozmowę smutnie nie skończoną.
Jeszcze mi ciągle z oczu jasnych
Spada do warg kropelka słona,
A ty mi nic nie odpowiadasz
I jesz zielone winogrona.
Ten biały dom, ten pokój martwy
Do dziś się dziwi, nie rozumie...
Wstawili ludzie cudze meble
I wychodzili stąd w zadumie...
A przecież wszystko – tam zostało!
Nawet ta cisza trwa wrześniowa,
Więc może byśmy tak, najmilszy,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?...
Jeszcze mi wciąż spojrzeniem śpiewasz
„Du holde Kunst”:... i serce pęka!
I muszę jechać... więc mnie żegnasz,
Lecz nie drży w dłoni mej twa ręka.
I wyjechałam, zostawiłam,
Jak sen urwała się rozmowa,
Błogosławiłam, przeklinałam:
„Du holde Kunst! Więc tak? Bez słow?”[1]