Nadszedł już październik świat osnuła mgła
A czterej pancerni tresowali psa
Robili to z nudów, wymagali cudów
Kazali mu dawać łapę, albo włazić pod kanapę
Że aż schudł z tych trudów
Najpierw pierwszy go dopadał, a ci trzej czekali
Więc pies czołgał się i siadał
Wstawał, padał, lecz nie biadał
Ani się nie żalił
Potem drugi go dorywał, a czekali dwaj
A pies w ziemię się zarywał
W krzakach skrywał, postękiwał
I przynosił czaj
Potem go dopadał trzeci, a czekał ten czwarty
I już pies na patrol leci
Ogień nieci, strzeże dzieci
Lub przy jednej pannie Kreci
Odprawuje warty
Wreszcie czwarty go dostawał, pies chwili nie zwlekał
Coraz prędzej wstawał, padał
Wiercił, skrawał, mówił kawał
A pierwszy znów czekał
Niech pies – mówi – kurze wytrze, zaś pies – wciągnął dech
Uśmiechnął się bardzo chytrze
Zachwiał się jak po pół litrze
Albo nawet po szampitrze
Coś huknęło mu w makitrze
I jęknęło w nim jak w cytrze
Po czym wziął i zdechł.
Zaś pancerni wciąż pomstują, że pies taki cwany
I nawzajem się tresują
Bo jak twierdzi komputerek
Musi dojść tam do usterek
Gdzie na tresujących czterech
Przypada – cóż za felerek
Jeden tresowany[1]
1. |
Waligórski, Marek |
2. |
http://waligorski.art.pl |
3. |