Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie
Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie
„Zbliż się do mnie, Urszulo! poglądasz jak żywa...
Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa”
„Zrób tak, Boże – szepnęłam – by w nieb Twoich krasie
Wszystko było tak samo, jak tam – w Czarnolasie”
I umilkłam zlękniona i oczy unoszę
By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?
Uśmiechnął się i skinął – i wnet z Bożej łaski
Powstał dom kubek w kubek, jak nasz – Czarnolaski
I sprzęty i donice rozkwitłego ziela
Tak podobne, aż oczom straszno od wesela!
I rzekł: „Oto są – sprzęty, a oto – donice
Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!
I ja, gdy gwiazdy do snu poukładam w niebie
Nieraz do drzwi zapukam, by odwiedzić ciebie!”
I odszedł, a ja zaraz krzątam się jak mogę
Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę
I w suknię najróżniejszą ciało przyoblekam
I sen wieczny odpędzam – i czuwam – i czekam
Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie
Gdy właśnie słychać stukot i do drzwi pukanie...
Więc zrywam się i biegnę! wiatr po niebie dzwoni!
Serce w piersi zamiera... nie! To – Bóg, nie oni!...[2]
1. |
|
2. |
http://www.jerzysatanowski.com |