Gdy Turka okrywszy sromotą
Powracał spod Wiednia Jan Trzeci
Królowa przeżarta tęsknotą
Ruszyła Jaśkowi naprzeciw!
Spotkali się nocą grudniową
W wiwatach się strzępił lud gminny
Na próżno, bo król wraz z królową
Zajęci już byli czym innym!
A kiedy zalegli już łoże
Z zachwytem krzyknęła: O Boże!
Cóż widzę, gotowyś, niepomny na trud
Uderzyć na Wiedeń jak wprzód!
(Zdarzyło się owo bądź co bądź
w Królewskim Mieście Nowy Sącz!)
Ech, Maryś! – rzekł król – któż uwierzy
Czym rozkosz zwycięstwa jest dla mnie?
Byś mogła na sobie ją przeżyć
Objaśnię ci rzecz „namacalnie”!
Spójrz tedy, gdziem stawał w tej dobie
Tu oto, gdzie wzgórza rozliczne!...
To mówiąc przygarniał ku sobie
Obszary na wskroś „strategiczne”!
Tu zasię, tu spojrzyj na wzgórek
Gdzie na mnie gotował się Turek
Nieszczęsne zamiary, paskudny los hord
Bo wojnę traktował jak sport!
(Zdarzyło się owo bądź co bądź
W Królewskim Mieście Nowy Sącz!)
A potem nastały przyczyny
Z fatalnym dla Turków wynikiem
Stracili hurtownię dzianiny
I namiot Mustafy (z tropikiem!)
A w górze jak straszne wyzwanie
Widniało w sztandarów łopocie
Niezmiernie soczyste wyznanie:
Mustafa, ty krowi pomiocie!
Przez moje wojenne arkana
Miał Turek urwanie turbana!
Więc chyba nie wątpisz duszyczko ty ma!
Że Lew Lechistanu to ja!
(Tak mówił do żony, bądź co bądź
W Królewskim Mieście Nowy Sącz!)
Ten przykład królewskich zapałów
Podnieca do dzisiaj i wzrusza
Co widać niestety pomału
Po radnych Miejskiego Ratusza
Bo kiedy już wieczór niebieski
Opada na miasto, to słychać
Szept cichy lokalnych Sobieskich:
Posuńmy się trochę, Marycha!
Tak drążą sądeccy rajcowie
Codzienny swój Wiedeń (w alkowie!)
I nie jest to ponoć, jak twierdzi ta brać
Jedyne
Na co ją stać!
A to już tradycja (bądź co bądź!)
W Królewskim Mieście Nowy Sącz![1]
1. |
Bolanowski, Leszek |
2. |
|
3. |
https://online.zaiks.org.pl/utwory-muzyczne/1084296 |