Z dala ud gwaru miasta i barów,
het za rugatku jest szynk „Pud Kratku”.
Szynkarz ni frajir, na kredyt daji,
czy kto zabuli, abu tyż ni.
Muzyka ciuchra fajny sztajery,
klawy walczyki, taki ży strach.
Tam przy nidzieli tańczu frajery
i każdy panny iwani swe.
Czy panna walca tańczyć chce?
To jazda, krencimy sie.
Za walczyk oddam życi swe,
wienc nie mów panna mi „nie”.
Gdy tak za paru para mknie,
to inu patrzyć si chce.
Furda fokstroty i tang półubroty,
bu walc tylku zabawia mnie.
Spuści trochi z tonu i nabier fasonu
i hulaj zakrencić sie.
Arynsztukracja zaużdy si zbira,
funia mi struga, nosa zadzira.
Tam hasa Tońku z swoju Karolku,
jest Mańka Ślipku i jej pitolku.
Tu przyszli z parku dwa fajermany,
Walenty Ciumaj, ali dzie on?
W cichym ustroniu na końcu sali
trzyma pud kolki owoc zakazany.
I tak bałaka w uszku jej:
Cu chcesz ty anieli mój?
Ja tobi dałbym życi swe,
i syrwulatki zy dwie.
Ta brykaj frajir, odwal si!
Odrzekła skromni mu,
a pan Walenty, tym słowym pudcienty
na długi swy nogi spad,
zabrał maneli, powiedział: Anieli,
jak nie chcysz si bawić, to ni.[1]