Gdy rzuciłem swój wór na zamarznięty deck, był styczniowy, mroźny dzień.
W wachcie było nas trzech: ja, Tom i Jack – dwóch do lin, jeden na ster.
Dmuchnęło z North-East na George’s Bank i czas zaczął szybciej biec.
Motor warknął raz, potem całkiem zgasł... i wtedy zaczęło się.
Zabierz nas na ląd, pomóż znaleźć cichy port.
Tak daleko jest dom, wręgi łamie sztorm.
Zabierz nas na ląd.
Jack klął jak szewc, cisnął korbą i rzekł: „Co do diabła z tą maszyną?
Ile zdrowia przez ciebie straciłem, nikt nie wie. Doprowadzisz nas do ruiny”.
Coraz mocniej dmucha, łódź steru nie słucha. „Hej, spróbujmy jeszcze raz!”
A dryf zwiększał się i wiedziałem, że obraca nas burtą do fal.
Zabierz nas na ląd, pomóż znaleźć cichy port...
Tom chwycił za topór, ciął fały i szoty, a gdy nagle trafił w reling,
Splunął w morze i zbladł, twarz miał bledszą niż grad, co pokład już zaścielił.
Jeszcze raz resztką sił, do wiatru na parę chwil. Tak niewiele brakowało.
I pamiętam, że chciałem modlić się o więcej wody przed tą czarną skałą.
Zabierz nas na ląd, pomóż znaleźć cichy port...
Jack z wiatrem i prądem sztormować chciał w szalejącej otchłani.
Łódź leżała na burcie, fala zakryła nas i czułem, że koniec z nami.
Przez kilka chwil widziałem zgniły kil i zwoje lin w spienionej wodzie.
Nie mogłem zrobić nic i w głowie ta myśl: „Obym się nigdy nie urodził”.
Zabierz nas na ląd, pomóż znaleźć cichy port...
Płyną prądy, wieje wiatr – zawsze było tak.
Tylko głupiec chce z nimi się mierzyć.
Boże, pomóż tym, co w morzu dziś są
I chroń tych, co nie mogą przeżyć.[2]
1. |
|
2. |
http://czteryrefy.pl/ |