Bladym świtem, gdy odchodzą sny ostatnie
Myśl natrętna prześladuje ciszę błogą
Że już za chwilę nasz codzienny ból się zacznie:
Moi rodacy wstaną znowu lewą nogą.
Mgła opadnie, zniknie sztafaż romantyczny
Sponiewiera nas widokiem łez poświata
A Pan Bóg westchnie swoim żalem niebotycznym:
Musiałem spaprać coś w tej części świata!
Człek ratunku szuka w trunku
Świat na trzeźwo, istna heca
Gdy pod ręką flaszki denko
Paranoję można znieść!
Słoma z butów, na sztandarach święte treści
Śmierć frajerom, dla naiwnych miejsca ni ma!
Elicie władzy rozum w pale się nie mieści
Na trzeźwo nijak tego nie da się wytrzymać!
W zabobonie się gotują świeże fobie
Śmierdzi ludek niedomyty, czkając przy tem
W sejmowej kruchcie ktoś zostawił cichcem grabie
Za chwilę posły zrobią z nich użytek!
Człek ratunku szuka w trunku
Świat na trzeźwo, istna heca
Gdy pod ręką flaszki denko
Paranoję można znieść!
Wzrosła sprzedaż detaliczna wazeliny
Do mównicy pcha się jakiś kmiot nachalny
A mędrcom świata coraz bardziej rzedną miny
Wnet doczekamy rezerwatu dla „normalnych”[1]
1. |
Bolanowski, Leszek |
2. |