Żegnam cię, luby kraju rodzinny,
Lecz nie na wieki cię rzucę;
Choć legnę w grobie na ziemi innej,
Duchem do ciebie powrócę.
Ojcze i matko, bywajcie zdrowi!
Pognam was, bracia kochani!
Niech wam co ranek nadzieja powie,
Że wkrótce wrócą wygnani.
Bywaj mi zdrowy, ludu kochany,
Śpiący, lecz czysty, niewinny,
Inny lud, inny na brzegach Sekwany,
Nad Elbą, Renem lud inny.
Żegnam was, moje góry ojczyste,
Cicha dolino Ojcowa,
Was błonia, wody Wisełki czyste,
I lube mury Krakowa.
Ach! Gdy co wieczór na niebo spojrzę,
Widzę! O, widzę wasz obraz żywy,
Na niebie zamiast błękitów, dojrzę
Ojczyste bory, góry i niwy.
O! Wisła płynie – Kraków i sioła
W jej przeglądają się fali –
Trzy mogił nad nią – pola do koła –
Karpaty mglą się w oddali.
Och! Do was tak jak do nieba daleko.
Lecz kiedyś w pośród was stanę,
Na twoim brzegu, słowiańska rzeko,
Zginę lub wolnym zostanę!
Jeśli wprzód obca ziemia zagrzebie,
Me biedne ciało tułacze,
To duch mój, Polsko! Wzięci nad ciebie,
Kraj mój kochany zobaczę!
A wiatr powieje może z zachodu,
I moje prochy zaniesie
Na błonia, w których biegałem za młodu,
Po polach ojczystych rozniesie.[1]