Tytuł: |
Nie płacz Ewka |
|
Changin’ all the time |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1980 |
O co chodzi z tą Ewką? Czy istniała naprawdę? A jeśli tak, to kim była? Czy to piosenka o miłości do dziewczyny, tyle, że opowiedziana trochę pokrętnie? Zaraz się Państwo o wszystkim dowiedzą.
Jeśli by uważnie wsłuchać się w melodię i brzmienie gitar, nie można oprzeć się wrażeniu, że w piosence jest coś z ballady country. Nawet nie bardzo to dziwi, przecież pod koniec siedemdziesiątych lat Perfect spędził kilka miesięcy w Stanach. Tam Zbigniew Hołdys nasłuchał się i współczesnego, progresywnego rocka, ale nasiąknął także trochę ludową amerykańską muzyką. No to mający idealny muzyczny zmysł, gitarzysta zespołu Ryszard Sygitowicz, swoje solówki dostosował do klimatu. Charakterystyczne dla country brzmienie „ślizgających się” dźwięków osiągnął przyciskając struny… plastykową zapalniczką. Wydaje się, że Hołdys napisał muzykę jeszcze zanim Perfect przepoczwarzył się w zespól rockowy. Bardzo to prawdopodobne, bowiem wtajemniczeni twierdzą, że poszedł z tą muzyką do Andrzeja Mogielnickiego, przyjaciela i autora pierwszych ważnych tekstów hołdysowych piosenek. Zagrany na akustycznej gitarze utwór nie wzbudził zainteresowania Mogiela, który miał się wyrazić, że „to nudne i ewentualnie nadaje się na drugą stronę jakiegoś singla”. W każdym razie teraz, jesienią 1980 r. ideologiem Perfectu był Bogdan Olewicz, dziennikarz, anglista, muzyczny erudyta i to jemu przyszło zmierzyć się z kompozycją Zbyszka Hołdysa.
Bardzo trudno szła mi robota – wspomina. Początek był łatwy, bo miał „opowiadającą frazę”, ale potem w refrenie następowała dosyć spora kaskada jednosylabowców. Nie są one w polskim języku tak obficie wyposażone w znaczenie, jak w języku angielskim. Trzeba było wpaść na zbitki zawierające jednak jakąś treść, stąd „idę tam”, „już wiem”, „żegnam was”. Sklecenie z tego opowieści nie było proste. To musiało być splecione w sposób naturalny z narracją.
No właśnie narracja. Z pozoru mamy do czynienia z pożegnalną piosenką zakochanych. On odchodzi, na zawsze, może nawet na „tamtą” stronę. Ona szlocha. On ja pociesza? Nic bardziej błędnego. Zaraz się okaże, że to bardzo poważne egzystencjalno-filozoficzne, osobiste wyznanie… Bogdana Olewicza.
W owym czasie grupa The Doors była częścią mojego życia – mówi. Ich zagadkowo-symboliczny tekst do piosenki „Love street” dawał wyobrażenie o tym jak wyglądały pierwsze hipisowskie lata, pierwsze utwory. Sam byłem hipisem, pomieszkiwałem w komunie, odpowiadała mi ta ideologia i tu nagle patrzę, a u nas „po ulicy Miłość, hula wiatr”. Nie ma prawdziwych poetów i pisarzy na miarę Charlesa Bukowskiego czy Ginsberga. Nasi poeci w alkoholu szukają natchnienia, a może sensu życia. Bardzo byłem zawiedziony tym, że wszystkie te idee blakną, bowiem „telewizor, meble, mały fiat, oto marzeń szczyt”, a dawni idole „obrastają w tłuszcz”. Tak bardzo się bałem, pójścia ich śladem, zdrady, skalania się, że pomyślałem, że wszyscy ci którzy młodo umarli Jim Morrison, Hendrix, znaleźli sposób na zachowanie czystości. Wczesna śmierć nie pozwoliła im się zbrukać. Była smutna jesień, miałem jak to się dzisiaj mówi „doła” i przychodziły mi do głowy takie myśli, żeby zostawić wszystko jak jest i pójść na spotkanie „tam gdzie przyjaciół kilku mam, od lat”, czyli w zaświaty.
Uff. Na szczęście wbrew ostatnim słowom piosenki brzmiącym „nie spotkamy się”, spotkaliśmy się, choć w temperaturze powyższych wyznań, czuć żar ideologii Dzieci Kwiatów. Wyjaśnijmy jeszcze sprawę Ewki, a właściwie dwóch Ewek. Bo były dwie. W tym celu przenieśmy się do jednej z warszawskich szkół średnich, w której Bogdan Olewicz nauczał języka angielskiego. Był nauczycielem wyjątkowym. Szukał nietypowych metod oswajania z językiem i anglosaską kulturą. Jedną z nich było studiowanie tekstów poetów Morrisona, Boba Dylana. Dla osiągnięcia większego autentyzmu zapraszał na te lekcje z gitarą Zbyszka Hołdysa, a ten te wiersze-piosenki wykonywał. Nie trwało to długo, ale na tyle, że jedna z uczennic, właśnie Ewka zakochała się w Zbyszku, a i ona jemu okazała się być nieobojętna. W każdym razie Hołdys utrzymuje, że to piosenka dla „jego” Ewki.
Była wszakże w tej samej klasie i inna Ewka, o której Bogdan Olewicz opowiada tak: przywędrowała do mojej klasy, po długim pobycie w Stanach, tak, że ta kultura, ideologia były w nią „wrośnięte”. Więc kiedy dochodziło do analizy wierszy, zaskakiwała trafnymi spostrzeżeniami, ciekawymi uwagami, no i jakieś wibracje między nami zaistniały.
Tu pragnę uspokoić Państwa, że profesor Olewicz zachował się wobec uczennicy niezwykle powściągliwie, ale po latach, kiedy się znów spotkali, owe wibracje przekształciły się w bliższy związek. Choć sam zainteresowany określa to jako „spotykanie się”[2].
1. |
https://www.perfect.art.pl/perfect.html?https%3A%2F%2Fwww.perfect.art.pl%2F%3Fpl |
2. |
Halber, Adam |