Ballada podwórzowa o Franku krwawym

Zgłoszenie do artykułu: Ballada podwórzowa o Franku krwawym

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE i ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 10 maja 2018 (Dz. U. poz. 1000), w celu wymiany informacji z zakresu polskiej pieśni i piosenki. Wymiana informacji będzie się odbywać zarówno za pośrednictwem niniejszego formularza jak i bezpośrednio, w dalszym toku spraw, redaktora bazy danych, prowadzącego korespondencję z właściwego dla niego adresu mailowego.
Administratorem danych jest Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” z siedzibą w Krakowie przy ulicy Krakusa 7. Wszelkie dokładne informacje o tym jak zbieramy i chronimy Twoje dane uzyskasz od naszego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (iodo@bibliotekapiosenki.pl).
Wszystkim osobom, których dane są przetwarzane, przysługuje prawo do ochrony danych ich dotyczących, do kontroli przetwarzania tych danych oraz do ich uaktualniania, usunięcia jak również do uzyskiwania wszystkich informacji o przysługujących im prawach.

Żył sobie Franek raz na Wawelu,

Gdzie uciech różnych miał wiele,

Były to czasy, gdy, przyjacielu –

W Afryce żyły Wavelle.

Ze stolca królów, w blasku orszaku

Rządził się całkiem bez wstydu,

Gnębił dwadzieścia milionów Polaków

I dziesięć procent Żydów.

A mógł urządzać hece ponure

I chodzić z zadartą łapą,

Bo ustanowił jego sam Führer

I dał do tego gestapo.

Więc grabił Franio – mordował Franio,

Katował lud cały tamże,

A miał do tego przygotowanie,

Bo zaczął karierę w Wawrze.

Straszną z tym ludem urządził grandę,

Wciąż tylko: daj no i daj no –

A do pomocy miał propagandę

Wraz z całą tajną ferajną.

I gdy czas mijał w takiej udręce,

On tylko kredą zaznaczał,

Że już wygubił tyle tysięcy,

Że nowy tysiąc już zaczął.

Aż w pewien ranek budzi się Franek,

Patrzy i oczom nie wierzy,

Idzie na ganek, spoza firanek

Nie widzi swoich żołnierzy.

„Cóż jest u licha. Gdzieście, szantrapy?

Nie ujdzie wam to bezkarnie!”

Patrzy... a oto jego gestapy

Uliczne zdobią latarnie.

Chce tedy „foksów” zebrać do kupy,

Wszystkich Polaków w proch zetrzeć,

Ale na słupach tych „foksów” trupy

Już tylko psują powietrze.

Więc łapie zaraz chłopca z Krakowa

I woła: „gadaj, gdzie nasi!?”

A ten nie odrzekł mu ani słowa,

Tylko mu gębę rozkwasił.

Tak się skończyła bajka o smoku

I w Polsce skończył się lament,

A w jakim było to Pańskim roku,

Tego nie powiem już – Amen.[1], [2], [3]