W okropnych cieniach pieczarów podziemnych,
gdzie promień słońca nigdy nie dochodził,
kędy kaganiec, z środka sklepień ciemnych
zwieszony, blade płomienie rozwodził,
Gliński, znajomy z zwycięstw i z niecnoty,
liczył dni smutne ciężkiemi zgryzoty.
„Bodajby zgon mój, pełen mąk i trwogi,
okropnym został Polakom przykładem!
Bodajby żaden w zemście swojej srogi
nigdy nie poszedł moich czynów śladem!
I cóż, że zdrajca hańbę swą przeżyje,
gdy Polskę kirem śmiertelnym okryje?”
Nieszczęsny starzec, wyrzekłszy te słowa,
okropnym jękiem przeraził więzienie;
na łono córki śnieżna spadła głowa,
już czarne śmierci okryły ją cienie.
Tak zginął Gliński, wyniosły i śmiały,
gdyby nie pycha, godzien świetnej chwały.[1]