Leciała mucha z Łodzi do Zgierza,
po drodze patrzy – strażacka wieża.
Na wieży strażak zasnął i chrapie,
W dole pod wieżą gapią się gapie.
Mucha strażaka ugryzła srodze,
podskoczył strażak na jednej nodze
spogląda, w dole gapie zebrali się,
w koło rozejrzał się – o rety, pali się
Pożar widoczny tak jak na dłoni,
złapał za sznurek, na alarm dzwoni,
z łóżek strażacy szybko zerwali się
Pali się... pali się...
Dom cały w ogniu, zaraz zawali się
pali się, pali, dom pali się!
Straż jest gotowa w ciągu minuty
konia prowadzą, koń nie podkuty,
trzeba zawołać szybko kowala,
pożar na dobre już się rozpala.
Prędko, gdzie kowal, to nie zabawka
dawać sikawkę, gdzie jest sikawka,
z zepsutą pompą niełatwa sprawa,
woda do beczki, beczka dziurawa,
Trudno, to każdej beczce się zdarza,
który tam, prędzej, dawać bednarza,
zbierać siekiery, haki i liny
pali się w mieście już od godziny.
Beczkę zatkali drewnianym czopem
jadą już, jadą, pędzą galopem
przez Sienkiewicza, przez Kołłątaja
Prosto w Aleje Pierwszego Maja
Jadą Nawrotem, Rybną, Browarną,
a na Browarnej od dymu czarno,
to nie przelewki, to nie zabawki
tryska strumieniem woda z sikawki
biegną strażacy, rzucają liny
tymi linami ciągną drabiny
włażą do góry, pną się na mury
tną siekierkami, aż lecą wióry.
Dom cały w ogniu, zaraz zawali się
pali się, pali, pali, pali się
z całej ulicy ludzie zebrali się
Pali się, pali się, pali się
Tak pracowali dzielni strażacy
że ich zalewał pot podczas pracy
tak pracowali, że już po chwili
pożar stłumili i ugasili,
z ludźmi odbyli krótką rozmowę
wreszcie krzyknęli: odjazd, gotowe.[2]