Ta róża spadł wprost na bruk,
gdy jakiś nawiedzony tłuk
pod Pomnik Chwały niósł pęk róż.
Na nim spoczywał tłumu wzrok,
więc ja mój skierowałem krok
ku róży, którą spowił kurz.
Podniosłem ją ostrożnie i ruszyłem w kłus,
ozdobić chciałem jakiś łaskawy dla mnie biust.
Jedna z perwersji gorszych, jakie zna ten świat
to chować w domu taki piękny róży kwiat.
Pierwsza, którą mi zesłał traf,
z pogardą odwróciła twarz,
druga zaś uciekła raz-dwa,
krzycząc w głos: „Ratunku, to gwałt!”,
trzecia zdzieliła mnie przez łeb
swą parasolką (co za gest!),
a czwarta – to naprawdę szczyt –
poszła policji szukać w mig.
Bo nastał bardzo dziwny czas
i jesteś podejrzany drań,
chcąc różę nieznajomej dać –
świat upadł tak nisko, że strach.
Toteż swój odrzucony kwiat,
goryczy w ustach czując smak,
dałem policyjnemu psu –
ach, szkoda słów.
Butelka raz wypadła z rąk
opata pijanego w sztok –
już nie był w stanie zbawiać dusz –
w butelce był mszalnego litr
(najdostojniejsze spośród win),
uliczny ją spowijał kurz.
Podniosłem ją ostrożnie, nadziei pełen, że
życzliwe czyjeś gardło wspomoże przy niej mnie.
Jedna z perwersji gorszych, jakie zna ten świat
to chować w domu coś, co ma tak boski smak.
Pierwszy pokazał plecy mi,
zmierzywszy przedtem wzrokiem złym,
drugi burknął, że „Taki gbur
w domu niech se chla, a nie tu!”,
trzeci chciał wylać mi na łeb
calutkie wino (żart, że hej!),
a czwarty – to naprawdę szczyt –
poszedł policji szukać w mig.
Bo nastał bardzo dziwny czas
i jesteś podejrzany drań,
chcąc w szyję z nieznajomym dać –
świat upadł tak nisko, że strach.
Toteż najdostojniejsze z win
spłukało gardła kilku glin,
rozpili ten mszalnego litr –
skandal i wstyd.
Ten biedny uścisk dłoni dwóch
przy drodze leżał, bowiem spór
poróżnił kogoś właśnie tu.
Został tak w rowie, smutny ślad
przyjaźni, którą trafił szlag,
teraz miał poznać drogi kurz.
Podniosłem go ostrożnie i pomknąłem, by
wylewność męską ludziom okazać ile sił.
Jedna z perwersji gorszych, jakie zna ten świat
to chować w domu uścisk dłoni, choć to skarb.
Pierwszy mi zadrwił prosto w twarz,
bo rękawiczki czyste miał,
drugi – też świętoszek – w mą garść
wsunął franki (fałszywe) dwa,
trzeci, nieokrzesany wieprz,
w dłoń napluł mi i pognał precz,
a czwarty – to naprawdę szczyt –
poszedł policji szukać w mig.
Bo nastał bardzo dziwny czas
i jesteś podejrzany drań,
gdy dłoń podasz komuś ot, tak –
świat upadł tak nisko, że strach.
Toteż mój uścisk dłoni dwóch,
ofiara różnych podłych słów,
spogląda na ten pieski świat –
zza mamra krat.[1]
1. |
Zespół Reprezentacyjny |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |