Kawę z garści fusów dałeś mi.
Ogród tu kiedyś był, ale znikł.
Ponury asfalt, betonowa szara klamra,
uwięzione w dymie miasto trwa.
Mów – czemu mam pozostać tam.
Ziemia w popiół zmienia się,
zszarzała, już nie ma szans,
ostatni runął z nieba ptak...
Dotykam stopą dna, tylko ono trwa.
Po nocy nie ma dnia, jałmużnę ziemia da...
Pomóż mi, pomóż,
uratuj mnie, uratuj siebie...
Gorzkie chmury spalin – duszno tu,
serce przestaje bić, brak mi tchu...
Milczące miasto. Niewygodna w życiu stacja.
Ostatniej prośby niemy krzyk:
mów! czemu mam zaufać ci.
Wieczór chłodem koi ból.
W ciemności twój słyszę głos.
Nadzieją moją jesteś wciąż.
Jak miękka nocna ćma opada gęsta mgła,
po nocy nie ma dnia, jałmużnę ziemia da...
Pomóż mi, pomóż.
Uratuj mnie, uratuj siebie...[2]