Mój miły Dionizosie! Dionizosie miły!
Ach, czyjeż łapy precz na bruk mnie wyrzuciły,
gdy tak pragnąłem w ustach poczuć wina smak?
Przepiwszy cały portfel, chciałem wziąć na krechę,
lecz barman grzmotnął mnie, że aż poniosło echo.
Nie ma co, bary dziwaczeją, niech to szlag…
Łachmaniarz jakiś szedł, popatrzył: leżę skuty,
więc bez namysłu zabrał mi schodzone buty,
mój stan interpretując jako śmierci znak.
W podeszwach dziury tak, jak w jego fatałaszkach
(z pewnością w nich nie znajdzie drogi do Damaszku).
Nie ma co, bliźni dziwaczeją, niech to szlag…
Gorliwy studencina podszedł do mnie cicho,
przywłaszczył sobie w mig mą koszulinę lichą
i pomknął z łupem w dal, szczęśliwy nie wiem jak.
Współczuję szczerze mu – ów bursy pensjonariusz
w koszuli mojej braki odkrył snadź nazajutrz.
Nie ma co, żacy dziwaczeją, niech to szlag…
Zaś żona robotnika wzięła me galoty.
„Kobieto, swego męża oszczędźże klejnoty! –
wybełkotałem z trudem, leżąc tam na wznak. –
To gacie używane, wierz mi, jam nie kłamca,
zarazisz go niechybnie dokuczliwą francą!”
Nie ma co, panie dziwaczeją, niech to szlag…
Do pracy szła panienka (było już po zmierzchu),
gdy zobaczyła wtem, że wszystko mam na wierzchu,
więc na policję poszła, tam podniosła wrzask,
krzyczała, że to skandal i nieprzyzwoitość,
choć wszak co noc tych rzeczy widzi rozmaitość.
Nie ma co, dziwki dziwaczeją, niech to szlag…
Stróż prawa przybiegł, ujrzał mnie w Adama stroju
i krzyknął: „Środek zimy, a ten się nie boi,
że tu zamarznie, chyba mu oleju brak!”
W obawie, żebym zapalenia płuc nie dostał,
otulił mnie swym płaszczem, pomógł stanąć prosto.
Nie ma co, gliny dziwaczeją, niech to szlag…
Ocalił życie me, wyszedłem z tego z twarzą,
ja, który-m zawsze wznosił okrzyk „Śmierć gliniarzom!”,
bo psów nienawidziłem przecież tak czy siak.
Ilekroć chcę powtórzyć, że ich nienawidzę,
zamiera język w ustach mi, a ja się wstydzę.
Nie ma co, czasy dziwaczeją, niech to szlag…[1]
1. |
Zespół Reprezentacyjny |
2. |
Kozłowska, Agnieszka |