A ci, co zaznawszy znoju,
Legli na wieki w tym boju,
Niech spoczywają w pokoju.
Pokładłeś ich Panie Boże
I żaden już powstać nie może
Na tym skrwawionym ugorze.
Skosiłeś ich ostrą kosą
I już swych głów nie podniosą
Krwawą obmytych rosą.
W żołnierskiej, szarej odzieży
We krwi ukąpany świeżej
Hufiec przy hufcu leży.
Nim osunęły się plecy,
Któż w świętej trosce kobiecej
Gromnicznej nie skąpił im świecy?
Któż im przymykał powieki,
By ślepo szli w odmęt daleki
Wszystko chłonącej rzeki?
Aby ich uczcić i siebie,
Któż myślał o godnym pogrzebie,
Jak każą na ziemi i niebie?
Bez ojca usnęli i matki
I leżą pobladłe, by płatki,
Na pościeli tak rzadkiej.
Na pościeli tak krwawej
Z śmiertelnej legli obławy,
Czekają odejścia nawy.
0 nawo, ty przecierpliwa!
Twych żagli całunne przędziwa
Wichr ostateczny podrywa.
Odpłyń! Nie czekaj tak zdradnie,
Że ci ich więcej wypadnie
Zgarnąć i zmieścić na dnie.
Psy – wichry urwały się z smyczy
Odpływaj! Masz dosyć zdobyczy,
Już o nią głąb morza nie krzyczy.
Już paszcza ziemi niesyta
0 dalszą karm się nie pyta,
Krwią przepełniła jelita!...
Odchodzę w nieznane strony
Ni siostry, ni lubej żony
W tej chwili niewyprzedzonej.
Ofiar zbrodniczych stuleci
Nie ujrzą już drobne dzieci –
Przestrach im w oczach świeci.
Idzie ich biedne mrowie.
Prowadzą je ręce wdowie
I staruszkowie – dziadowie.
Niejeden chyba miał brata –
Pewnie nim burza pomiata
Na drugim końcu świata.
A może tuż u rubieży
Przy bracie rodzonym leży,
We krwi ubroczon świeżej.
Może ich rzucą pospołu
Tu do wspólnego dołu,
Spólników krwawego mozołu.
Żali braterskim zwyczajem
Spojrzą na siebie wzajem
Spólnym idący krajem?
Pod spoiną kroczący władzą.
Gdzie świat się przyoblókł sadzą,
Czyż sobie ręce podadzą?...
Oczy wyłupił im kulą,
Łokcie bez dłoni się tulą
Pod zakrwawioną koszulą...
Dajże im, groźny Panie,
Wieczne odpoczywanie,